Objezdzamy jezioro naokolo. Mijamy siarkowe termy, kilka trab powietrznych i stado wikunii.
W poszukiwaniu nandu
Nandu to taki maly strus, zyjacy dziko w Boliwii. Wypatrujemy go pilnie, ale liczne kepy traw co chwila nas zmylaja. I w koncu Arek wola: Jeeest!!! Nie... to perliczki. Takie inne kaczki. Jedziemy dalej. W koncu sa. Jeden, dalej kolejne dwa. Nie daja sie podejsc, biegaja. Ale my mamy teleobiektywy :-)
Jedziemy dalej i mijamy najwyzsza dzis przelecz - 4 740 npm. Ale jeep znosi to dzielnie.
Wjezdzamy do parku narodowego Isluga i zatrzymujemy sie przy malym skalnym rumowisku. To idealne miejsce dla wiskaczy - takie skrzyzowanie zajaca z kotem. Czujne jak swistaki, biegaja i skacza po skalach jak male kangury. Staszek nieomal
jednego rozdeptal, czyli inaczej mowiac udalo mu sie podejsc do niego na okolo piec metrow, co wymagalo troche cierpliwosci. Pstrykamy, ale wiskacze czesto sa szybsze.
Umberto dodaje gazu i mamy taki maly Paryz-Dakar. Stajemy na punkcie widokowym i pstrykamy najpiekniejsze jak dotad krajobrazy. Mijamy opuszczona wioske - kosciol i ze sto domow - i dojezdzamy do slonego jeziora, ostatniego przed tym najwiekszym. Sol wydobywa tu kazdy kto chce, wydobycie odbywa sie recznie. Mijamy to jeziorko i dojezdzamy do Salar de Uyuni - robi wrazenie.