Noc wtorek - sroda
Zasypiamy. 18 st. C. Budze sie w nocy na mele siuisiu. 9 stopni. Na zewnatrz jasno jak w dzien - ksiezyc swieci bardzo mocno. Rano jest juz 7,8 stopnia. Wychodze w swetrze i pidzamie i zastaje... Arka lapiacego wschod Slonca. Zamarzl, a jak zobaczyl mnie w krotkich spodenkach, to jeszcze bardziej.
Sroda
Wstajemy. 9 stopni, ale w Sloncu powietrze szybko sie nagrzewa. Sniadanie i ruszamy jeepem w teren. Zatrzymujemy sie w strefie gejzerow. Umberto wybiera jeden - wyglada jak gotujacy sie kociolek. Gotujemy w nim jajka. Smakuja wspaniale.
Po jajecznym drugim sniadaniuruszamy z wys 4400 m npm jeepem w gore. Po kilometrze koniec drogi. Ruszamy pieszo. Podejscie ostre, widoki wspaniale. Ekipe mamy doborowa. Staszkowi brakuje sil, Irminie tlenu, a mi sil i tlenu. Dochodzimy do pierwszego jeziora na wys. 5 500 m npm. Ostatnie 100 m z czterema przystankami. Arek skacze jak pasikonik z aparatem. Jezioro piekne, otoczone zielonkawozoltymi zaroslami.
Po zimnym lunchu atak na gorne jezioro. Irmina zostaje w dolnym obozie i jest okazja wyprobowac walkie-talkie. Dzialaja bez zarzutu.
Podejscie jest ostre, w polowie zarzadzam odpoczynek, tzn. padam na ziemie. Koncowka tez jest stroma. W koncu - jest. Jeziorko. 5 250 m npm. Ja i Staszek padamy na ziemie, Arek biega z aparatem i trzaska zdjecia. Meldujemy wejscie Irminie - jak tylko odzyskujemy oddech. Kolo jeziorka jest tajemniczy murek. Przewodnik wyjasnia, iz wytyczal on granice Boliwii i Chile dla jedynego mieszkanca w okolicy, hodowcy lam.
Zejscie do dolnego obozu to fraszka. Ruszamy juz wszyscy razem na dol. Zaczynamy odczuwac brak sil. Pozeram batona, a Staszek banana. W koncu widzimy w oddali najpiekniejszego jeepa na swiecie - naszego jeepa.
O cisnieniu slow kilka.
Na 4300 m npm mamy 606 hPa. W W-wie zwykle 1018 czy cos kolo tego. Czyli mamy okolo 60 procent tlenu w powietrzu w porownaniu do tego co zwykle. Trzeba intensywniej oddychac :-) Na 5 050 m npm mamy juz tylko 556 hPa . Po zejsciu na 4 300 cisnienie okolo 600 wydaje nam sie calkiem rozsadne...
Wracamy do domku w Sajamie. Odpoczywamy 20 min. i jedziemy do goracych zrodel.
´Jedziemy´to w Boliwii podchwytliwe sformulowanie. Kilometr jedziemy, kilometr idziemy. Ale za to potem wskakujemy do sadzawki z woda z goracych zrodel i wylegujemy sie, a wokol gory.