Rano wyjezdzamy i jedziemy lepsza droga (po stronie Chile drogi sa super i swietnie oznakowane, czyli np. zadupie ze hej i jest znak ze bedzie zakret).
Mijamy kolejne wuklany i robimy kolejne zdjecia - kolory sa boskie - cala paleta.
Jemy lunch w Chiu Chiu i akurat trafiamy na swieto chile i parade i wystepy i wogole.
Dzieciaki sie prezentuja, nauczyciele tez i nawet jest jakis lepszy zespol co tanczy i spiewa - ale nam sie upieklo.
Pranie nie robimy bo nie ma szefowej, i jedziemy do duzego miasta na zakupy !!!!
Miasto calkiem duze, ruch ze hej.
Zaraz po zakwaterowaniu ruszamy na ulice i dopadamy Internet, stad tyle wpisow od razu bo juz siedzmy druga godzine i piszey i wgrywamy zdjecia. Wojtek skupil sie na opisach ja na zdjeciach i moze cos z tego zrozumiecie.
Slyszelismy juz o tych zamieszkach, ale tutaj, szczegolnie teraz jak jestesmy w Chile spokoj, ogoleni to sie dzieje na polnoc i zachod a my jestesmy na wschod i na takich zadkupiach ze nie ma nawet radia, nie mowiac o telewizorze- tak ze zupelnie spokojnie sobie zyjemy i jezdzimy.
Zjedlismy kolacje w jakims raczej fast foodzie, bo jakis nic innego nie moglismy znalesc mimo ze to takie duze miasto.
No i znowu jestesmy na internecie i nadrabiamy zaleglosci.
Jutro wracamy do Chiu Chiu i moze tez bedzie internet.