Wstajemy rano... przed siodma. Jeep wywozi nas na 3 950. Umberto rusza z nami. Zostajemy z Irmina z tylu. Kaszel powodujacy klopoty ze swobodnym oddychaniem zmusza ja do powrotu do wioski, gdzie wysypia sie za wszystklie czasy. Walkie
talkie znow sie przydaje. Ruszam w gore ze strata 40 minut. Widoki piekne. Nadganiam 20 minut i dochodze do grupy, jednak sily mnie opuszczaja. Po drugim punkcie widokowym (dojscie do nich wymagalo gdzieniegdzie wspinania sie z uzyciem rak i
nog) schodze droga w strone wioski. Umberto, Arek i Staszek wchodza jeszcze na trzeci szczyt, potem razem wracamy jeepem do wioski, mocno zmeczeni. Ale warto bylo.