To bylo pierwsze moje podejscie w zyciu z tej wysokosci (wyzej Rys) i na te wysokosc (jeszcze wyzej Rys - drugie jezioro na ok. 5200). Warunki wstepne niezbyt dobre, bo dzien wczesniej sie zatrulem zupa z kurczakiem, ktorey po przekrojeniu lekko krwawil. W efekcie pare razy oddawalem czesc Pachamamie (Matce Ziemi) i zrezygnowalem z kolacji u Dony Tany (ktora, jak potem uslyszalem, zrobila bardo dobra zupe).
Ale mimo pewnego "niepokoju" w zoladku ide twardo i walcze ze soba i z rzadkim powietrzem. Zaczalem nawet liczyc do 1000, zeby sprawdzic samego siebie czy cos mi sie z kolejnymi metrami wzwyz nie popieprzy. Szczesliwie nie, tyle ze tetno czuje juz biegowe, a kroki stawiam o dlugosci moze 30 cm (miedzy palcem wskazujacym a pieta kolejnego).
Ale docieram i do pierwszego jeziora (ok.5000) i do drugiego (ok.5200). Przyda sie cwiczenie na pozniej.