Rano wstajemy, a Staszek jakis taki inny... Sniadanko i z hotelu w centrum Calamy ruszamy do Najwiekszej Odkrywkowej Kopalni Miedzi. Dziura w ziei ma chyba 2 x 3 km, a gleboka jest na cos okolo kilometra. Wielkie maszyny i olbrzymie ciezarowki - to cos dla duzych chlopcow.
Halde widac z wielu kilometrow. Jest olbrzymia i niebiesko-zielona.
Dojezdzamy na miejsce.
Kopalnia jest nieczynna z okazji Swieta Narodowego.
Zwiedzania nie ma.
Czuje sie jak dziecko, ktoremu zabrano lizaka. No trudno.
Wjezdzamy na pobliskie wzgorze, skad widac uwijajace sie ciezarowki. Wyjezdzajac z terenu kopalni mijamy wielkie instalacje kopalniane do przerobu kruszywa. Musi nam to wystarczyc :-)
Jedziemy do XII wiecznego fortu, polozonego na wzgorzu wewnatrz malowniczego kanionu. Mijamy znak drogowy informujacy o wystepowaniu... duchow. Po zwiedzaniu fortu smaczny obiad w zadziwiajaco komfortowej restauracji, jak na tak zagubione w skalach miejsce.
Ruszamy do Chiu-chiu. Po zainstalowaniu sie w hotelu, ktory okazuje sie nadzwyczaj wygodny, z patio i lazienkami, wyruszamy do wioski polozonej w mini-kanionie Kolorado. Z daleka w ogole jej nie widac. Z bliska zreszta te nie. Fotografujemy kanion z daleka, ale dopiero jak wjezdzamy do srodka, widzimy wioske. Kanionem plynie rzeczka, jest wiec zielono, wszedzie rowniutkie grzadki marchewki i cebuli. Zwiedzamy miasteczka, nadal trwa swieto, dzieci puszczaja wiec latawce. Umberto zatrzymuje sie przy owocujacej agawie i odrywa kilka owocow. Po obraniu smakuja jak kiwi, maja tylko wiecej pestek.
Wracamy do Chiu-chiu. Wstepujemy do fantastycznie nastrojowego lokalnego pubu, gdzie wznosimy toast z okazji imienin Irminy. Potem kolacja i idziemy szukac festynu. Jak sie rano okazalo, weszlismy w nie te drzwi i trafilismy do miejscowej kuflowni. Kilku niezle wstawionych miejscowych kowbojow na zmiane tanczylo z wlascicielka lokalu. Tanczymy z Irmina jeden kawalek, po czym przez wiele minut lapiemy oddech. Impreza ma sie ku koncowi, idziemy wiec spac, bo pobudka cos okolo czwartej rano...