Ruszamy po poludniu, po obiadku w restauracji... wloskiej. Dojezdzamy na pierwszy punkt widokowy, czyli mirador. Widok kosmiczny - skaly faktycznie jak z innej planety. Jeszcze jeden punkt widokowy i wjezdzamy do wnetrza doliny. Tam schodzimy do waskiego kanionu, ktory po chwili marszu zmienia sie w jaskinie. Jest kompletnie ciemno! Wyjmujemy czolowki, dzieki ktorym unikamy zderzenia czolowego z sufitem, ktory gdzieniegdzie schodzi do wysokosci okolo metra. Czasem korytarz idzie skosem i trzeba isc pod katem 45 stopni, czasem na czworakach, na koniec wspinaczka ku swiatlu. Ktore zaraz nas oslepia :-)
Jedziemy do kolejnego obowiazkowego punktu do odwiedzenia w Dolinie Ksiezycowej. Trzy Marie. Wedlug opisu trzy skaly o ksztaltach ludzkich, majace milion lat. Dojezdzamy. Widac kilka starych skal o wygladzie kilku starych skal. Patrzymy na siebie, a potem na ludzi, ktorzy masowo robia sobie zdjecia ze starymi kamieniami i wybuchamy smiechem. Moj pomysl to przesuniecie tabliczki o sto metrow, zeby teraz ludzie robili sobie zdjecia z innymi starymi kamieniami :-)
Jedziemy na Wielka Diune. Jest wielka i piaszczysta. Wspinamy sie na nia, zeby miec lepszy widok na zachod Slonca. Czekamy i... Slonce zaczyna chowac sie za skalami. Nie wiadomo w ktora strone patrzec. Przed nami zachodzace Slonce, za nami wybarwiajace sie na czerwono formacje skalne. Na horyzoncie goruje olbrzymi Licancabur - wulkan wysoki na prawie 6 000 m npm. Mamy sie na niego wspiac pojutrze, pokonujac 1 500 m w gore, czyli trzy razy wiecej niz ostatnio...
Ostatnie promyki Slonca znikaja za horyzontem. Schodzimy po zboczu wydmy, najpierw ostroznie, a potem skokami. Piasek osypuje sie pod butami zupelnie jak nad morzem... tylko ze ta wydma ma kilkadziesiat metrow wysokosci :-)
Wracamy do San Pedro de Atacama, gdzie mieszkamy w super-hiper ilus tam gwiazdkowym hotelu, a na kolacje idziemy do lokalnej restauracji. Najlepiej trafia Staszek, ktory dostaje danie w... skorupie orzecha kokosowego. Po kolacji Arek i Staszek ida grzecznie spac, bo wstaja o czwrtej rano na wspinaczke na Lascar - oczywiscie wulkan, tu chyba innych rozajow gor nie ma. Ja i Irmina zostajemy w miescie i oddajemy sie lenistwu, uzupelniam tez wpisy, co zajmuje mi razem ze wstawieniem zdjec bite cztery godziny.