Rano po cienkim sniadaniu jedziemy na wycieczke do kopali Potosi, ktora eksploruja juz od 500 lat, wiec szanse na to ze sie niedlugo zawali sa chyba niezle, przy czym nalezy pamietac ze teraz jest okolo 30-40 spoldzielni, ktore niezaleznie kopia.
Po drodze mamy pogadanke co lubia gornicy i kupujemy: dynamit, lot, jeszcze jeden jakis srodek wybuchowy, spirytus 96%, koke, jakis okropny napoj gazowany i recznie robiona papierosy - same pysznosci.
Jest w sobota wiec gornikow nieco mniej, my we wspànialych strojach - stroje gornicze plus, kask i czolowki wygladamy niezle.
Wchodzimy jednym chyba z 200 wejsc i korytarz jest calkiem wysoki, takze trzeba sie schylac tylko na kable i takie pochylnie na urobek. Nasza przewodniczka chyba wie gdzie isc bo wlasnie pisze to a jest juz wieczor.
Ogolnie jest mniej dramatycznie niz myslelismy co panowie zle znosza i w koncu jest male przejscie gdzie trzeba isc na kucka i juz jest lepiej :-).
Spotykamy dwoch gornikow, Arek nawet pomaga wyciagnac cos na wyzszy poziom i dajemy im prezenty. Jeden ma 19 lat i pracuje juz 3 lata, ciekawe ile jeszcze pociagnie.
Warunki sa takie sobie a narzedzie pracy reczne plus dynamit, a i zarabiaja 500 bolivianos, czyli mniej niz 100 dolarow na miesiac.
Po poludniu mamy obejscie miasta z przewodniczka, ktora jest najbardziej nudna przewodniczka swiata, a poza tym jej angielski nie istenieje wiec glownie domyslamy sie o czym mowi lub chce powiedziec, po trzech godzinach - wykonczyla nas.
Jutro przejazd do Sucre i tez liczymy na Internet.